Kolejnym punktem tego dnia była świątynia Tygrysa w Krabi. Po krótkiej opowieści na temat samego buddyzmu (katolicy naprawdę mogliby trochę zasięgnąć z ich pozytywnego podejścia do życia) i krótkim błogosławieństwie można było się wspiąć na ponad 1200 schodów, by obejrzeć krajobraz z góry. Wejście w tym upale nie należało do najłatwiejszych, ale ja w gumowych klapkach bez problemu dałam radę:)
Następny krok to Park Narodowy Khao Nour Chu Chi i po spacerze w górę najprzyjemniejsza część dnia - kąpiel w naturalnym basenie zasilanym wodą z gorących źródeł.
Kolejnego dnia wybraliśmy się na półdniową wycieczkę po prowincji Krabi. W tym czasie mogliśmy poznać życie mieszkańców: zobaczyć targ z masą egzotycznych dla nas owoców i warzyw
oraz tajską szkołę.
I tu zaskoczenie – Tajowie, choć naród bardzo przyjazny, jest zarazem bardzo mało ciekawy świata i ludzi. Potrafią radzić sobie doskonale w swoim kraju (praktycznie brak bezrobocia, ale jednocześnie możliwość przejścia na emeryturę w wieku 40 lat i obowiązek dzieci w utrzymywaniu starszych pokoleń), nie czują potrzeby, aby zbytnio się uczyć czy poznawać świat. Istnieją szkoły wyższe, ale nauczyciele sami chętnie poprawiają sprawdziany, by podnieść wyniki. Poziom nauczania zatem jest naprawdę słaby. Za to każdy Taj od najmłodszych lat uczy się w szkole walki muay thai, więc lepiej z Tajem nie zadzierać ;)
Podczas wycieczki, kto wcześniej nie miał okazji, miał szansę popłynięcia tradycyjną łodzią tajską (o nich w kolejnym wpisie) oraz słynnym tuk tukiem. Pierwszy raz miałam możliwość zobaczenia prawdziwego pola ryżowego i tu moje wielkie rozczarowanie - niestety ze względu na węże i inne żyjątka nie można sobie tak pobuszować, jak u nas w rzepaku czy kukurydzy

dmuchana ryba ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz