BANER_SLIDER

Wakacyjne ostatki

Wprawdzie za oknem jesień w pełni, ale tutaj ostatni wpis z naszych wakacji. Nie przypuszczałabym, że Bułgarii mogę poświecić aż trzy wpisy, ale teraz uważam, że warto.
Tak jak już pisałam wcześniej, poza plażowaniem wynajęliśmy na dwa dni auto i troszkę pozwiedzaliśmy.
Pierwszym zwiedzanym przez nas miejscem był Sozopol: urokliwe miasteczko leżące ok. 40 minut jazdy od Słonecznego Brzegu. Ponownie – jak w Nesebyrze - wąskie uliczki, knajpeczki wzdłuż linii brzegowej usytuowane na klifach oraz zabytki, które są pozostałością po dawnych czasach. Oczywiście jest też plaża i piękne morze z cieplutką i czystą wodą. 









 
Następnego dnia wybraliśmy kierunek przeciwny i już zdecydowanie dłuższą wyprawę - do Warny. GPS poprowadził nas najkrótszą drogą (500 m różnicy), za to taką, podczas której zobaczyliśmy prawdziwe bułgarskie życie wiejskie. Samochodów było jak na lekarstwo, za to pasące się świnki czy osiołki przy drodze to widok powszechny w tamtych stronach. Domy z powybijanymi szybami, zaklejonymi folią wyglądały tak, jakby nikt w nich nie mieszkał, a jednak miały kwiaty i firanki w oknach. Widać było, że tak po prostu ludzie tam żyją i nikomu to nie przeszkadza.
W końcu dotarliśmy do Warny, gdzie naszym celem było tamtejsze delfinarium. Ponieważ delfiny widzieliśmy już kilka razy, przeżyliśmy spore rozczarowanie: mały, zniszczony basenik z wodą, która też pozostawiała wiele do życzenia, a pokaz bardziej skeczowy niż akrobacje tych pięknych zwierząt. Ktoś, kto raz już gdzieś widział delfinarium, może ominąć to miejsce, a zwiedzić Balczik, na który nam już zabrakło czasu.


 
Dalej ruszyliśmy na północ, by dotrzeć na przylądek Kaliakra. To malownicze klify, o wysokości do 70 m. Na mnie takie widoki zawsze robią wrażenie i tym razem również nie zawiodłam się. Było po prostu pięknie Ku naszej uciesze, niemal na końcu klifu znajduje się restauracja. Smak risotto z czarnego ryżu z krewetkami czuję do dziś :)











Ostatnim punktem naszej wyprawy było kamienny las. Zmęczeni i zrezygnowani, że kiedyś uda nam się to miejsce odnaleźć, nareszcie dotarliśmy. I tu chyba najbardziej podobało się Anielce. Wspinała się na coraz to wyższy kamień, ciesząc, że już jest taka duża, iż sama potrafi. Widać było naturę mamy, która od zawsze uwielbiała i uwielbia wszelkie takie miejsca, by móc wejść, uśmiechnąć się i zrobić zdjęcie  




 
Muszę przyznać, że Bułgaria, moim zdaniem, zatrzymała się w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wygląda tak, jak wyobrażałam ją sobie z opowiadań babci, która dawno temu była tam na wczasach. Bloki, które u nas - choć może nie zawsze gustownie - jednak są odnawiane, tam wyglądają tak, jak w chwili oddania ich do użytku. Odpadający tynk przeniósł mnie w lata, kiedy byłam dzieckiem. Sama się zdziwiłam, że patrząc w okna tych ludzi, przed oczyma miałam czarno - białe telewizory i pewien narożnik z czasów dzieciństwa ;)
A bardziej poważnie, to uważam, że warto i tutaj się wybrać. Na pewno poruszając się jeszcze bardziej w głąb tego kraju, można zobaczyć niejedno z pięknych miejsc. Ale to już innym razem…



2 komentarze:

  1. Nas dorosłych, delfinarium tez rozczarowało, ale Franek był zachwycony :-).

    OdpowiedzUsuń
  2. No a ja nawet miałam wrażenie,że Niuska się nudzi choć delfiny lubi bardzo,zwłaszcza po tym jak na Gran Canarii widziała je tak z bliska

    OdpowiedzUsuń