Nie wiem, czy tylko na mnie ta pogoda za oknem działa tak
przygnębiająco, ale jakoś naszło mnie na refleksje…
Siedzimy ostatnio z Anielką w domku i tak sobie myślę, że chyba tworzymy najbardziej kompatybilny duet , jaki mogłam sobie wymarzyć. Potrzebuję jej, a ona potrzebuje mnie. Uwielbiam te małe nóżki i chudy brzuszek mojego dzidziusia. Choć tak
naprawdę to już prawie czterolatka, dla
mnie zawsze będzie malutką dziewczynką i najważniejszą
istotą na świecie. Czasem mam wrażenie,
że bez niej nie umiałabym już
oddychać. Nie ma nic fajniejszego, niż czasem w bezsenną noc poprzytulać ją czy ucałować.
Owszem, są momenty, iż mam ochotę nią wstrząsnąć - dlaczego
nie je tego, co naszykowałam, dlaczego
znowu nie chce sprzątać albo kiedy po raz dwudziesty tego samego dnia śpiewa „Na wyspach Bergamutach” ;) A z drugiej strony, gdy tak staje na swojej antresoli i zaprasza mnie na występ, to podziwiam ją, jaka już rezolutna. Oczywiście czasem tęsknię
za tymi czasami, gdy mogłam poleżeć pół
dnia albo wyjść gdzieś wieczorem i nie myśleć, że muszę rano wstać do dziecka. Za nic jednak nie zamieniłabym tego, co mam. Anielka to największy dar, jaki mogłam dostać od losu, największa radość.
Dopóki jej nie było, nie wiedziałam tak
naprawdę, co to znaczy kochać….
Ten post jest dla Ciebie, Moja Najpiękniejsza Mała Myszko :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz